poniedziałek, 29 czerwca 2009

dzień w telegramie

Usłyszałam dziś od własnej matki, że się zaniedbuję. Bo mój wczorajszy post był taki krótki. Właściwie to nie wiem o czym chciałabym dziś napisać. Dzień był dziwny bo ze względu na nogę pracę świadczę w zaciszu domowym. Niekoniecznie zgodnie z czasem pracy ale uczciwie bo wiem, że i tak zadanie trzeba wykonać. Miałam więc dziś czas żeby zrobić w godzinach pracy zegar do biura dla mojego kochanie i tabliczkę na ścianę dla mojego dziecięcia, wyszukać i zarejestrować się do stomatologa. Rzeczy, których na co dzień w standardowych ośmiu godzinach nigdy bym nie zmieściła. Choć obłudą jest to osiem godzin. Praca zadaniowa wymaga poświęcenia się zadaniu. Niestety w ostatnim czasie jest więcej zadań niż tego czasu i oklepane zapewnienia, że jeszcze tylko..., że robimy to żeby mieć pracę itd. Szkoda pary na roztrząsanie tej filozofii. Dziś więc o zakończeniu pracy zadecydował prąd. A właściwie jego brak będący wynikiem szalejącej na domem burzy.
Moje kochanie ma dziś imieniny, jako kochająca żona dałam się poznać tym, że całkowicie o tym zapomniałam i w składaniu życzeń wyprzedziła mnie teściowa. Piotra a nie moja ;-)). Potem moje kochanie prezentowało sobą humor rozmaity, ze szczególnym podkreśleniem "zaraz mnie szlag trafi" skierowanym przeciwko drukarce. A właściwie trzem. Bo moje kochanie rozkręca firmę i odpukać oby dalej mu szło tak pięknie. W domu jednak króluje asortyment biura, które uruchamia dopiero od środy. Potknąć się można zarówno o sprzęt jak i materiały biurowe. W mojej ocenie biuro jest mu potrzebne tylko po to żeby szlag trafiał go poza domem ale jako kochająca żona akceptuje to i błogosławię. Oby tylko zachował świadomość ryzyk jaką powinien wynieść po tylu latach pracy u naszego wspólnego (do niedawna) pracodawcy.
Strasznie tęsknię za moim dziecięciem. Informacje z tego kraju na końcu świata płyną strasznie skąpe. Rumuni wyjechali, więc wprawdzie nadal są kolejki do posiłków ale nikt się już nie wpycha. Dzięki temu na obiad dziecię dostaje wprawdzie coś obrzydliwego (co to jest nie wiadomo) ale już nie tylko sama kapustę. Zdjęć będzie niewiele bo wokół strasznie kradną: komórki, aparaty więc dziecię boi się wychodzić z aparatem poza pokój. Bajczik był nudny, książki mu się kończą, dostęp do komputera za drogi. Ot młodzieńcze problemy. A w perspektywie kolejnych 40 godzin w autobusie. Choć droga do domu zazwyczaj mniej się dłuży.
I tak w telegraficznym skrócie saldo dnia dzisiejszego.
Za dwa tygodnie i trzy dni jadę na plener. Od dziś zaczynam odliczać czas.

Brak komentarzy: