czwartek, 30 lipca 2009

kocie porządki

Obudził mnie huk. Na szczęście nad ranem, w porze kiedy powoli powinnam wyswobadzać się z objęć Morfeusza. Inaczej nie wiem co stałoby się z Jolinkowym sercem. Ale po kolei. Na początku był HUK. Wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do pokoju dziecka zastanawiając się co też mogło u niego spaść? Doniczka? Ma jedną, postawioną nisko. Komputer? Zasypia koło jego łóżka. Więc co? Dziecię spało słodko i nie reagowało na żadne zewnętrzne bodźce. Zczłapałam więc do salonu i zobaczyłam Froda,naszego dzielnego pokojowego psa jak waruje obok leżącego na ziemi gongu. Gong to to żeliwne coś na czym zawiesiłam Jolinkowe serducho. Widać fragment na zdjęciu. Gong stał sobie wysoko na bibliotece i nigdy nie stanowił zainteresowania Hanki- drugiego zwierzęcego domownika- kota bez zahamowań. Paskuda siedziała przyczajona na podłodze i czekała na moment kiedy Frodo odpuści. Oczywiście powodem było leżące na ziemi serce. Hanisko zawsze jest zainteresowane wszystkim co zwisa, ma frędzelki, się porusza. Prawdopodobnie łażąc po szafach zauważyła, że serducho się porusza pod jej łapą, zaczęła się bawić i zrzuciła gong na ziemię. Miała dużo szczęścia, że nie popękały płytki, którymi wyłożony jest salon bo wtedy musiałaby odrobić myjąc szyby na stacji benzynowej, jeżeli nie osobiście ;-) to z pewnością jej właścicielka czyli teściowa mojego męża ;-)) A w gongu od upadku złamała się jedna noga. Pamiątka po mojej babci gong nie noga ;-)
Nie chcę myśleć co by było gdybym serducho zawiesiła na kluczu od kredensu. Z pewnością nie usłyszałabym gdyby Hanka do niego się dorwała. Z serducha zostałoby to co z moich filcowanych broszek- płatki w strzępach. Najzabawniejsze, że Hanka potraktowała to jako świetną zabawę, absolutnie nic nie robiąc sobie z mojej awantury, traktując to jako element gry. Szelmostwo tryska z każdego jej spojrzenia. Może jest ktoś chętny na kota?

środa, 29 lipca 2009

Serducho przepiękne


Że Jolinka robi prześliczne serducha wie chyba każdy kto zagląda na nasze blogi. Nie mając najmniejszych nadziei na łut szczęścia w Jej candy zamarzyłam, poprosiłam i dzisiaj przyszło zamówione to co na załączonym zdjęciu. Czyż nie jest urocze? Jolinko dzięki :-))

poniedziałek, 27 lipca 2009

decu? na tkaninie


Podzielę się moim doświadczeniem z przenoszenia serwetek na tkaninę. W sumie osiągnęłam nawet zamierzony efekt ale mam też na co uczulić. Pierwsza próba polegała na zastosowaniu preparatu "ze słyszenia" czyli tak jak obiło mi się o uszy. Położyłam serwetkę na tkaninie, pociągnęłam medium do tkanin, przyłożyłam papier do pieczenia i letnie żelazko. Jak się po chwili okazało trzeba wykorzystywać nabyte w szkole umiejętności i pochylić się nad słowem pisanym. Preparat preparatowi nie równy o czym przekonała się odrywając papier od serwetki, która nie bardzo chciała się trzymać podłoża. Jak doczytałam! moim preparatem należało pokryć serwetkę, rozłożoną uprzednio na foli i ODCZEKAĆ 24 godziny a następnie wprasowywać przez papier GORĄCYM żelazkiem. Wprasowanka wyszła jak za czasów mojej młodości: rewelacyjna, gładka (widać wprawdzie zmarszczki ale to źle rozłożona serwetka), gumopodobna, cud-miód ale... No właśnie, pod wpływem mieszaniny chemii i temperatury motyw nabrał intensywniejszych kolorów a to co było delikatnym kremem stało się burym tłem. I od razu wyszło na jaw gdzie mi się nie chciało wycinać. Metoda jest sprawdzona tylko muszę dołożyć staranności ;-)) Wnioski?:
- czytać, czytać, czytać....
- preparaty są różne nawet gdy służą do osiągnięcia tego samego efektu
- jak nie masz czym podmalować tła to wycinaj wzór do ostatniego szczegółu

niedziela, 26 lipca 2009

biegać każdy może

tylko nie ja. Zapuściłam się w ostatnim czasie. W pracy cały czas za biurkiem ruch sprowadza się do uderzania palcami w klawisze zaś po pracy najsprawniejszy mam nadgarstek od machania pędzlem, wycinania wzorów itd. Zanim znalazłam swoją pasję uprawiałam ruch czasami nawet trzy razy w tygodniu; aerobik, spinning. Przez pewien czas udawało mi się to nawet łączyć z decu. Potem odeszła Pati i nastały czasy Mateo a ja straciłam motywację. Za to James odnalazł swoją w postaci podłużnego, pomarańczowego iPod-a. Od kilkunastu dni codziennie biega, wrócił też na spinning. A wszystko po to żeby znów zmieścić się w rozmiar S bo to warunkuje zgodę na zakup wymarzonego sprzętu. Może to i okrutne ale dla jego zdrowia. Biega więc dzielnie a dzisiaj wybrałam się z nim żeby zgubić babeczki połknięte na imieninach bratanicy. James ma stałą trasę, podłącza sobie Mp3 i biegnie nie oglądając się za siebie. Ja dobiegłam tylko do kiszonek (to takie miejsce na naszych polach gdzie wywalają coś co teściowa określa mianem kiszonki), potem szybki marsz śladem dziecięcia łapczywie łapiąc oddech. W marszach na szczęście jestem dobra, dzięki temu nie odstawił mnie aż tak daleko. Zgarnął mnie w drodze powrotnej nie zatrzymując się nawet więc znów szybki marsz i od kiszonek trucht. Litościwie powiedział "ale kilometr przebiegłaś", a on tak na oko cztery a może nawet pięć. Nigdy nie lubiłam, nie mogłam biegać ale nigdy też nie dzierżyłam płuc w garści po kilometrowym truchciku. Oj brak mi kondycji :-(((
Brat mojego ojca, młodzian powyżej siedemdziesiątki biega w maratonach kilka razy w roku w tym również za granicą. Trzy razy w tygodniu w ramach treningu przebiega 10 kilometrów. Nie mam szans na taka witalność przy moim trybie życia :-(( Chyba powinnam się wziąć za siebie. Tylko nie mam tak silnego motywatora.

sobota, 25 lipca 2009

czemu nie lubię wytrawiania?

Wymyśliłam dziś, że wytrawianie jest świetnym sposobem na problem z lakierowaniem. Pokryłam więc preparatem potrzebne mi motywy i zgodnie z przepisem zabrałam się za usuwanie papieru. Kiedy z pierwszego motywu papier za żadne skarby nie chciał się ruszyć pomyślałam, że może źle spojrzałam na zegarek i nie doczekałam obowiązkowych 20 minut. Wrzuciłam go ponownie do wody i zaczęłam polkę po pół godzinie. A papier nadal stawia opór. Umęczyłam się setnie a efekt uzyskałam bardzo mizerny. Wiem jednak co było przyczyną. Motywy były z cienkiego papieru To Do więc niewiele było do usunięcia stąd niesamowity opór materii :-(( Nie mam szczęścia do tej metody ale nie dam się i będę próbować.

piątek, 24 lipca 2009

Wiejskie klimaty



Kolejna praca zrobiona na plenerze z wykorzystaniem decukalkomanii i pasty strukturalnej (nie widać tego wyraźnie na zdjęciu ale kwiaty na wieczku są 3D. Ot taka sobie. Pokryłam ją Touch Me bo stwierdziłam, że pasuje do tych motywów. Jest w dotyku taka aksamitna. I dokleiłam koronkę bo wydawała mi się taka nieokreślona. Teraz wygląda jak pamiątka po prababci.
Został do pokazania jeszcze wisoir (mozna go już zobaczyć na fotosiku ale mam na niego inną koncepcję więc pokażę potem przed i po) oraz druga skrzynka. Tej brakuje z pewnością lakieru.
Po wizycie u przesympatycznej pani dentystki mam dziś wargi zmaltretowane jak po przesoleniu zupy. Zawsze tak mogę się tłumaczyć przed otoczeniem kalając dobre imię małżonka ;-) bo kto uwierzy, że to z powodu mojej siódemki do której trudno się było dostać?

czwartek, 23 lipca 2009

Kasia świętuje

Candy, candy :-) u Kasi

ballada o Beacie

Prace moje suszą się na szafie. Wymagają jeszcze kilku warstw lakieru, szlifowania, lakieru, szlifowania, lakieru....
Jedną ze skrzynek potraktowałam Touch Me więc może uda się ją szybciej wykończyć. Fantastyczny jest ten lakier choć nie do wszystkiego pasuje, w dotyku: marzenie.
Ponieważ nie mam co pokazać przyszedł czas na opowieść o Beacie. Fantastycznej dziewczynie, pełnej pasji, którą poznałam na plenerze. Beata ma zacięcie artystyczne i żyje zajęciami kreatywnymi z dziećmi. Na pytanie "co z tego będzie" odpowiada "dzieci będą robić" a nie "ja będę robić". Przyjechała w czwartek i przysiadła do nas z sekatorem i torbą pełną patyków. Przycinała tę jak się okazało wiklinę w trzech różnych długościach i mówiła, że będzie z tego książka. Mogę sobie wyobrazić okładkę książki z wikliny ale środek? Beata z dzieci tworzy figury przestrzenne. Jest zafascynowana wikliną, ceramika i namawiała mnie do spróbowania pracy z tymi tworzywami. Dla dzieci zbiera rolki do papieru toaletowego, pudełka od zapałek, kluczyki z puszek do piwa, kartoniki z torebek od herbaty. Te ostatnie zbiera od dwóch lat i jeszcze jej brakuje. Tak przyzwyczaiła nas przez tych kilka dni do tego recyklingu, że doprowadziło to do komicznej sytuacji. W drogę powrotną wyruszyliśmy w 20 minut po Beacie, która zabrała się samochodem z Kasią. Jechaliśmy spokojnie lekko poddrzemując z tyłu samochodu i nagle siedząca obok mnie Ewa szepcze: "o Boże, to Kasia" Patrzymy a poboczem idzie Kasia trzymając w reku kołpak. Z przerażeniem rozglądamy się dookoła za wrakiem samochodu, widać niewysoką skarpę, Kasia pewnie w szoku skoro idzie przed siebie i niesie bez sensu szczątki samochodu. Zaczynamy zwalniać i wtedy mijamy Beatę. Beata idzie marszowym krokiem i niesie... cztery kołpaki. W tym momencie pada komentarz "a niech to, Beata zbiera kołpaki do swoich projektów". To świadczy o tym do jakiego swojego wizerunku przyzwyczaiła nas Beata :-)). Wszystko skończyło się oczywiście dobrze. Okazało się, że Kasia poczuła, iż gubi kołpak, zatrzymała się i cofnęła żeby go odzyskać. Na poboczu znalazły z Beatą nie jeden ale pięć kołpaków i podobno nie były to wszystkie, które mogły stamtąd zabrać. Widocznie ten fragment drogi był wyboisty. Wzięły te pięć żeby sprawdzić, który pasuje. Nie pasował żaden :-)
I tak to właśnie było z Beatą. Mam nadzieję, że będę miała jeszcze okazję się z nią spotkać. Na razie w pracy i w domu wystawiłam pojemniki na kartoniki od herbaty i kluczyki do piwa. Też chcę mieć swój udział w tworzeniu Sztuki ;-)))

wtorek, 21 lipca 2009


Na dzień dobry candy u Agaty jak nie skorzystacie to może w końcu i mnie się uda :-))
Z plenerowych "tforków" naszyjnik, jeden z dwóch, jakie robiliśmy. Ponieważ wyszedł mdły w domu podrasowałam go złotą konturówką i będzie dodatkiem do weselnej sukni, szwagierki a nie panny młodej ;-)
Drugi pokażę osobno ponieważ wymaga większej kreatywności niż konturówka więc za trochę...

poniedziałek, 20 lipca 2009

Ikona


Kolejna praca wykonana na plenerze- wytrawiana ikona. Musiałam ją podretuszować ponieważ uszkodziła się na końcowym etapie pracy. Pomyślałam, że w końcu ikona ma prawo być nadszarpnięta zębem czasu i postanowiłam ją pokryć spękaniami. Po raz pierwszy jestem zadowolona ze spękań innej firmy niż Stamperia. Tym razem użyłam preparatów Heritaga, które dały całkiem przyzwoity efekt. Może dlatego, że położyłam dwie słuszne warstwy jedynki a następnie równie słuszną dwójki. Wyszły duże ale za to szybko i są czytelne, głębokie. Nie miałam więc problemu wcierając patynę bo gdy ścierałam nadmiar z powierzchni spękania pozostały ładnie wypełnione.
Byłam wcześniej na warsztatach z wytrawiania u Kasi ale robiliśmy to inaczej, od drugiej strony tzn. przyklejaliśmy wzór oryginalną stroną do przedmiotu a następnie usuwaliśmy z wierzchu papier, czyli otrzymywaliśmy lustrzane odbicie pierwowzoru. Łatwiejszy sposób niż tradycyjny ale nie zawsze się sprawdzi np. jeżeli w grę wchodzą napisy. Teraz przećwiczyłam jak to się robi tradycyjnie. Może zacznę te metodę wykorzystywać częściej. Tak a propos to biały talerz Formuły1 też miał wytrawiany wzór. Pierwowzór czarnego też ale bolid (?) stracił przy tej metodzie oryginalne kształty więc zrobiłam nowy już bez eksperymentów.

niedziela, 19 lipca 2009

Wróciłam :-))


Zresetowałam sobie pozytywnie mózg. Wróciłam pełna ciepłych wspomnień bo spotkałam fantastyczne dziewczyny, pełne pasji i to nie tylko tej decu. Ania: w dzień przyjazdu nie było warsztatów bo zjeżdżałyśmy się do późnego wieczora. Przed kolacją Ania wyciągnęła torbę pełną wełnianych motków i zaczęła wprowadzać Kamilę w tajemnice słupków i półsłupków. Od razu zyskała publikę i chętnych do nauki. Wyciągnęła więc kolejne motki, szydełka i rozpoczął się przyspieszony kurs, na którym dziewczyny zrobiły całkiem zgrabne kwiatki.
Była Renata tkająca gobeliny, Ewa zakochana w filcowaniu i Beata zakochana w wiklinie. O Beacie jeszcze napisze osobnego posta bo jest tego naprawdę warta. Były inne nie mniej ciekawe dziewczyny.
Pokażę też moje plenerowe wypociny ale sukcesywnie bo pomimo ogromnej ilości czasu jaką mieliśmy tylko taca zamieszczona dzisiaj jest skończona. Pozostałe przedmioty z różnych powodów wymagają dopracownia.
Taca niestety nie ma szans na poprawkę bo pokryta jest płynnym szkłem. Szkło dało niesamowity efekt i jest całkiem inne niż żywica szkląca, którą do tej pory używałam. Przede wszystkim płynne przez co łatwiej się rozprowadza i twardsze po wyschnięciu. Wierzę na słowo pisane producentowi, że żywicy nie da się usunąć ale daje się ją uszkodzić. Po tygodniu od nałożenia pozostają na niej ślady!!! Szkło jest jednak dwa razy droższe :-(. Tacę niestety popsułam jak sztubak. Chwila skupienia dla czytających i pytanie: co jest z nią nie tak?
..........................
Taca z założenia miała być pint-room. Wokół czarnego prostokąta wewnątrz miałyśmy nakleić prosty, równy motyw, który miał za zadanie ukryć przejście pomiędzy kolorami. Ale ja miałam własny pomysł. Skoro param się tym od pewnego czasu wymysliłam sobie, że ciekawszy będzie delikatny ornament. Czasu dużo mogę więc wycinać. Wszystko byłoby dobrze gdyby starczyło mi zaplanowanego motywu. Niestety zabrakło z każdej strony po około dwa centymetry. Docięłam więc dwie kołatki, nakleiłam i to był błąd. W print room chodzi o to, żeby wzór oddzielał przejście pomiędzy kolorami więc jeżeli na granicy bieli i czerni pojawia się koło to linia graniczna nie może przechodzić przez jego środek. Koło powinno być zamalowane na czarno albo na biało. I tego właśnie u mnie zabrakło. Czysta bezmyślność bo przecież zasady są mi znane. To oczywiście nie jedyne miejsce (a właściwie dwa, bo kołatki są dwie- symetrycznie), w którym zabrakło techniki ale najbardziej jaskrawe. Zorientowałam się gdy kładłam drugą warstwę lakieru. Zdecydowałam więc, że taca pozostanie w domu, kto nie zna techniki ten się nie zorientuje a płynne szkło położone na lakier daje tak niesamowity efekt, że nie musimy się przyglądać szczegółom.
Na koniec jeszcze podziękowania dla Doroty i Pauliny dzięki którym plener doszedł do skutku, Maikowi za to, że dbał o nasze podniebienia i żołądki oraz wszystkim dziewczynom za fantastyczną atmosferę. Pozostałe "tforki" w kolejnych dniach.

wtorek, 14 lipca 2009

chałtury ciąg dalszy


Jeszcze jeden talerz dla miłośnika Formuły1. Miałam straszne problemy żeby zrobić zdjęcie- wysoki połysk powodował, że w każdym ujęciu odbijała się w tafli talerza moja sylwetka, niekoniecznie pożądana ;-)).
A ten z Ben10-em zrobił w pracy furorę. Przeznaczony był dla niejadka którego ojciec wymyślił taki sposób na pobudzenie łaknienia potomka ;-))
Zaproponował nawet, że będzie moim agentem bo na fali takiego gadżeciarstwa można zbić fortunę ;-).
To na razie ostatni talerz. Traktuję je jako jednorazówki i nie daję żadnej gwarancji. Wprawdzie zabezpieczam poli ale nie bawię się w 20 warstw lakieru a najwyżej 3. Nie daję też marki bo takie coś może zrobić każdy. Pieszczę tylko te talerze, które od początku do końca stanowią moją koncepcję.
A propos gwarancji robiony przeze mnie kiedyś kubek trafił z niewiedzy do zmywarki. I wyszedł z niej bez szwanku. Faktem jest, że wypalałam go w piekarniku po naklejeniu motywu, bardziej intuicyjnie niż wyniku dobrych rad, wtedy jeszcze raczkowałam w decu.
Coś jest w tych pierwszych pracach, są brzydkie ale trwałe. Z mojego pierwszego chustecznika, pokrytego dwoma!!! warstwami lakieru nie mogłam papierem usunąć motywu, więc poddałam się. Może dlatego, że moje pierwsze prace traktowałam szlachetnymi, przeznaczonymi do decu preparatami? Mój pierwszy lakier: satynowy z To-Do, żaden marketowy półmat nie daje takiego efektu. Niestety jest to lakier drogi, zwłaszcza przy tej ilości, którą teraz, nabrawszy wraz z doświadczeniem rozumu zużywam.
Pojutrze nareszcie zaczynamy plener. Jeszcze tylko przeżyć jutrzejszy dzień. Dzisiejszy był nowym, przyjemnym sercu doświadczeniem: szef w delegacji a ja zostawiłam w domu komórkę. Może jutro też się tak zapomnę? ;-)

znowu candy :-)


Dzisiaj cuda w Krainie filcu i u Tsumiko

niedziela, 12 lipca 2009

czasami chałturzę






Rożne spotykam zamówienia, robiłam już skrzynkę na klucze z ukochanym motorem, kubeczek z Ben10-em a teraz do kompletu talerz. Mam też zamówienie na dwa talerze Formuły 1. Biały w załączeniu, czarny już dwa razy zmywałam. Zdjęcia są zawsze od zleceniodawców, nie koniecznie więc muszą mi się podobać :-) Nie konieczne muszę też rozumieć te pasje, zresztą wzajemnie.
Zrobiłam też mężowi tabliczkę na drzwi. Tyle, że są antywłamaniowe i należą do właściciela lokalu. Stąd powstał problem jak ją zamontować. Mąż bardziej humanistyczny niż techniczny, lepiej robi na drutach niż wbija gwoździe. Sama jestem ciekawa jak to rozwiąże. Na zdjęciu widać, że miałam pewien problem z napisem. Rysowałam litery ręcznie, wydawało się, że mam odpowiedni sprzęt jednak w praktyce okazało się, że pędzel pod wpływem nacisku się rozłazi i litery nie wychodzą kształtne. Był miesiąc past strukturalnych, dziurkaczy, następny będzie miesiącem pędzli. Skuszę się na zakupy u Kozłowskiego.

skarby za grosze


Wczoraj w Czaczu nabyłam zamieszczone na zdjęciu cuda za całe 53 złote (łącznie ze stoliczkiem, na którym stoją). Mąż krzywił się na lampę ale myślę, że nie potrafi sobie wyobrazić jej w pełnej krasie. Za bezcen dostałam też prawidła. Uśmiałam się kiedy Pani zaproponowała plastikowe bo tańsze, przecież to nie do użytku- rozmiar 44 :-)

czwartek, 9 lipca 2009

dlaczego nie skrzynka?


Miałam dziś pokazać zdjęcie konkursowej skrzynki. Całe szczęście, że zajrzałam ponownie do regulaminu bo czarno na białym stoi napisane, że zdjęcia prac nie mogą być wcześniej nigdzie publikowane. I byłby klops. Już i tak czytałam między wierszami bo jedno zdjęcie miało być 'w trakcie' tyle, że moje "w trakcie" to już po naklejeniu motywu i nie wiem czy zostanie uznane. A konkurs "Damą być" jest w "Krainie Czarów". Trafiłam tam przez Olinkę ;-)). Zarejestrowałam się ale jakoś nie mam serca do pisania. Widziałam, że jest tam też parę dziewczyn z naszego forum. Na szczęście na naszym pojawił się komunikat, że strona jest nieczynna do 20.07. Jest nadzieja!!! Jestem jednak uzależniona;-)). Za tydzień jadę na plener a jak wrócę to mam nadzieję podzielić się wrażeniami właśnie na Kaiem.
Zamiast skrzynki nowe zdjęcie zegara. Dziecię umyśliło jako tło jakiś bawełniany kupon "bo ładnie". Może i ładnie ale zegar w to tło się wtapia :-(

środa, 8 lipca 2009

mężowy zegar


Mąż jako podmiot gospodarczy otwiera swoje biuro.W celach marketingowych wyposażam je swoje robótki tym bardziej, że jest to rynek dla mnie całkiem nowy. Dostał już sztandarową podkładkę pod kubek, stojak na długopisy a ostatnio na tzw.gratach zakupiłam tarczę zegarową i z podrdzewiałej metalicznej płyty wyszło takie coś. Tarcza jest ciekawa bo ma niestandardowy układ, zamiast tradycyjnej dziewiątki i szóstki pokreślona jest siódemka. Niestety zdjęcie jest nieostre. Dziecię dostało już w ramach pokuty zadanie poprawy jakości. Zwłaszcza, że nie przyłożył się również do zdjęcia mojej konkursowej pracy, o której mam nadzieję parę słów jutro. Zdjęcie też podmienię......

wtorek, 7 lipca 2009

Mam do rozdania



Mam do rozdania jeszcze cztery niespodzianki. Jedną z 23.06 (zapraszam niżej) i trzy ponieważ wprosiłam się do zabawy u Hani

Ja mam jeszcze jedną szansę więc będę polować. Zasady się nie zmieniły:
1. Musisz posiadać własnego bloga.

2. Pierwsze 3 osoby, które zostawią komentarz pod tym postem otrzymają ode mnie mały, ręcznie robiony upominek, który wyślę w ciągu 365 dni.

3. Ty organizujesz taką samą zabawę u siebie i dajesz szansę kolejnym 3 osobom na prezent od Ciebie.

4. Każdy blogowicz może uczestniczyć 3x w takiej zabawie!
Kto się nie zmieści pod tym postem jeszcze jedna szansa niżej :-)

sobota, 4 lipca 2009

Dziecię w domu

Leżymy, ja z laptopem i dziecię ze swoim. I na razie szerokiej publiczności niech to wystarczy ;-) Informacje i wspomnienia z kraju z końca świata w najbliższym czasie.

czwartek, 2 lipca 2009

Kolejne słodycze

Tym razem zabawa w Galerii Kameleon i u Lili

adios pomidory

Dziecię zaczęło powrót do domu. "Przez lądy i oceany"...a tak na prawdę przez całą Bułgarię, Serbię, Rumunię, Słowację i pół Polski. Na miejsce dotrze w sobotę. Na drogę dostali po bułce, po cztery pomidory i wodę. Ale drążąc temat dalej okazało się, że również pomarańcze! rogale! A już mi było tego dziecka żal strasznie. Pomidory jak się okazało wyrzucili bo doszli do wniosku, że nie wytrzymają 40 godzinnej podróży. Prościej było zjeść, zwłaszcza, że bułgarskie pomidory to zawsze był rarytas. Cóż, inne czasy, inne obyczaje ;-( Oczywiście już dzisiaj wie, że w przyszłym roku też jedzie ale grupa zgodnie stwierdziła, że polecą. I nie dziwię się. Jeszcze dwa dni i będzie w domu. A ja wyjeżdżam za dni 14.
Kostka mi dziś dokuczała i zaczęłam się zastanawiać nad wizytą u ortopedy. Lekarz mówił 3-4 dni a to już tydzień, a poprawa tylko taka, że opuchlizna zeszła. A ja mam w perspektywie już białe stoki i doskonalenie jazdy bez kijków (bo przecież mama zasadziła je w ogródku;-))W nowych butach, które tylko raz miałam na nogach a więc nie mogę potwierdzić, że to moje naj, naj wymarzone. Wprawdzie mierzone przez półtorej godziny!!! ale sprawdzać zawsze trzeba w naturalnych warunkach :-) Więc jako iż jutro pracę będę świadczyć w biurze skorzystam z okazji i zapisze się na wizytę u specjalisty. Na wtorek, o ironio.....No i samochód muszę odebrać z parkingu bo stoi tam od tygodnia. Piotr sprawdzał dziś czy ma jeszcze lusterka. A mógł pojechać przez ten tydzień na przegląd bo znów się dusi. My też bo parno zrobiło się strasznie. Kolejny dzień z rzędu burza (dziś wprawdzie gdzieś dalej) ale ulgi nie przynosi żadnej. Człowiek zawsze znajdzie powod do narzekań. Ostatnio marudziłam, że pada :-))))......................