piątek, 26 lutego 2010

Kolejna odsłona



Kolejna plenerowa praca. Trochę musiałam się namachać pędzlem bo było duuuużo do domalowania. Jednak poszłam na łatwiznę i wyręczyły mnie pędzle do easy painting. Niestety przy dziennym świetle dostrzegam, że nad kolorami mogłabym dużo lepiej popracować. Dzisiaj stałam się szczęśliwą posiadaczką dwóch takich pędzli choć w kieszeni od razu powiało pustką ale są one tego warte. Ponieważ konewka zdążyła już zmienić właściciela (który w żaden sposób nie mógł się dopatrzyć co należy poprawić, ja też tak miałam zanim zaczynałam bawić się decu) więc retuszu nie będzie ;-))

niedziela, 21 lutego 2010

W międzyczasie


przed drugą odsłoną plenerową. Chodził za mną ten pomysł, podpatrzony oczywiście i pewnie nie doczekałby się realizacji gdyby nie moje dziecię, które na allegro wypatrzyło "zabytkową wyrzymaczkę". Wyrzymaczka dotarła w piątek, w ogromnym kartonie i musiałam się po nią udać na pocztę. Dopiero awizo uświadomiło mi skąd tak ogromne koszty przesyłki, paczuszka drobiazg, prawie 12 kg! A towar w kartonie, solidnie zabezpieczony kilkoma jeżeli nie "nastoma" egzemplarzami różnych gazet. Takiej okazji nie można było zlekceważyć. Pierwszy korpus wianka miał średnicę 0,5 metra i nie zyskał mojej aprobaty. Drugi nie zapowiadał się ciekawie, był krzywy, o różnej grubości na obwodzie i długo był mdły. Dopiero w trakcie dowiązywania kolejnych szmatek i wstążek zaczął "wyglądać". Na finał upiększyłam go jeszcze scrapowymi kwiatkami i ceramicznym serduchem zakupionym wczoraj pod wpływem impulsu. Ostateczny efekt nawet przypadł mi do gustu. Chciałam uczciwie napisać kto mnie zainspirował bo tak pomysłowa nie jestem ale kompletnie nie mogę znaleźć tego wpisu :-(

Dzięki Skrzatce już mam!!! Instrukcja robienia wianka. Dzięki :-)

U 13tki tajemnicze candy :-)

I parę słów do komentarzy z poprzedniego posta.
Aniu, na warsztatach korzystałam z wosku dziewczyn prowadzących i nie zapytałam ale poleciły mi ARTIS CROMATICA CERA GEL. Jeżeli coś ma być firma/nazwą to chyba to drugie słowo ;-). Spękania wypełniłam patyną bitumiczną bo bardzo lubię z nią pracować a jednocześnie się boję więc chciałam poćwiczyć pod okiem fachowców :-)
Savannah, ta praca była prowadzona wzorowo więc i efekt cieszy. Wzorowo to znaczy, że pierwszy składnik położony był w dwóch warstwach pędzlem (pierwsza poziomo, po wyschnięciu druga pionowo, oczywiście można odwrotnie :-) druga warstwa pędzlem gąbkowym raz, grubo w jedną stronę. Preparat firmy Heritage. Efekt jak widać, choć wada jest taka, że trzeba dobę czekać na spękania :-( Jak bawię się sama to przykładam się mniej i używam Stamperii co wcale nie oznacza, że jest lepsza tylko efekt natychmiastowy. I zazwyczaj używam właśnie pędzli gąbkowych.
Dorota, podziękuj Mikowi, Marysia naprawdę ma wyobraźnie, smak i pomysł. Ja się zarumieniłam,wszak uczę się u najlepszych :-)

sobota, 20 lutego 2010

Zimowy plener- pierwsza odsłona


Z tej pracy jestem dumna. Spękania dwuskładnikowe, patyna i wosk. Z woskiem pracowałam po raz pierwszy. Nie słuchając zbytnio dobrych rad nałożyłam go na wieszak grubo, bo przecież zależało mi na należytym połysku. No i za swoje dostałam bo zanim ten połysk uzyskałam musiałam się nieźle "napucować". Działa to tak samo jak przy pastowaniu butów tradycyjną pastą czy pastowaniu podłogi. Chociaż nie wiem czy w dobie dzisiejszych udogodnień (pasty w płynie, specjalne płyny) jeszcze to pamiętacie. A młodsi czytelnicy mogli nigdy nie mieć z tym styczności :-). W każdym razie korzystając z wosku naprawdę warto położyć jedną cienką warstwę, wypolerować a następnie czynność powtórzyć. Sprawdziłam :-)

wtorek, 16 lutego 2010

Komunikacyjne story cd.


O urlopie już zapominam :-( choć zaskoczyłam szefa przyjmując od ręki szereg nowych tematów z komentarzem "super, jest praca" :-)
Ale wróćmy do ostatniego tygodnia. W środę skręcałam kolczyki a w czwartek wsiadłam rano do samochodu żeby późnym popołudniem zjechać do Bornego Sulinowa na zimowy plener decu. Plener podobnie jak letni organizowały Dorota z Pauliną (zajrzyjcie koniecznie Tutaj) i ponownie były to dni do których będę powracać. No bo jak tu nie tęsknić do chwil kiedy na przemian malujemy, przyklejamy, tapujemy, polerujemy, wydzieramy, jemy, leżymy, odkładamy sadełko i znów: malujemy, przyklejamy itd,itd. Spokój dokoła, rodzina w domu tęskni, a do tego fajne dziewczyny, fajne pomysły i tylko światła dziennego mi brak żeby to obfotografować. Dlatego fotki w sobotę a dziś chwalę się tym co ostatnio nabyłam na allegro.
Podróż na miejsce zlotu była pamiętna, nie darmo zapowiadano, że w czwartek będą zawieje i zamiecie. Od Poznania do Piły nie przekraczałam 60 km/h sztywno trzymając się odległości 100 metrów od poprzedzającego mnie pojazdu. Na szczęście wszystkie, no prawie, samochody na trasie zachowywały się podobnie. Ja na moich tzw. całorocznych oponach musiałam jechać dwa razy ostrożniej, stąd członki wszystkie miałam zesztywniałe gdy zatrzymałam się na kawę. W Jastrowiu kierując się drogowskazem z drogi krajowej skręciłam w lewo i wpakowałam się w coś z czego próbowałam się wycofać przez kolejnych siedem kilometrów. Dopiero po ich przejechaniu znalazłam miejsce żeby zawrócić. Słowami tego nie jestem w stanie opisać ale koła nie miały na tym czymś żadnej przyczepności. Moja "żaba" jest niska i szeroka i tańczyła na tym jak na lodowisku. Na szczęście udało mi się wrócić na krajówkę skąd znów przy znacznym ograniczeniu prędkości pokumkałam dalej. Droga Poznań-Borne Sulinowo zajęła mi pięć godzin. Dla porównania powrotną, czarną, suchą szosą pokonałam w trzy z tankowaniem w międzyczasie. Za to już na samej końcówce, 50 metrów od domu zatrzymałam się na zderzaku jadącego z przeciwka samochodu bo wpadłam w poślizg najeżdżając na leżący na poboczu śnieg. Całe szczęście, że jechałam 15 km/h bo na pewno nie udałoby mi się zatrzymać. Swoją drogą jeżeli kiedyś ktoś zasponsoruje Wam zajęcia w szkole Skody to gorąco polecam. Te, w których brałam udział trwały za krótko żeby się czegoś nauczyć ale pozwoliły mi oswoić się z pewnymi zachowaniami samochodu, opanować panikę przy wpadaniu w poślizg, teraz inaczej pokonuję zakręty, inaczej trzymam kierownicę i gdy mam coś w bagażniku to zapinam pasy na tylnych siedzeniach.
Rozpisałam się o samochodzie więc plener zostawiam na weekend. Kończąc wątek motoryzacyjny: we wtorek przed wyjazdem znów samochód rozkraczył mi się na skrzyżowaniu, wprawdzie już nie w centrum miasta ale znów tamując ruch. Na szczęście jak spod ziemi pojawił się sympatyczny pan, który zaproponował, że mnie popcha na parking, co też uczynił. Dziękując mi za dwie dychy, które dostał na piwo był chyba bardziej szczęśliwy niż ja. I całe szczęście za ten komunikacyjny pech bo skończyło się to wymianą akumulatora. Nie wyobrażam sobie co by było gdyby odmówił mi posłuszeństwa w drodze na plener....

poniedziałek, 8 lutego 2010

Jest takie miejsce....



Kiedy przychodzi styczeń zaczynam tęsknić. Za ośnieżonymi stokami, charakterystycznym "sztruksem" ujechanym przez ratraki, smażonym serem, knedlami z ciemnym sosem i ciemnym, gęstym piwem. Nigdzie nie smakuje tak jak w Czechach, kraju do którego charakterystycznej kultury wracamy już dziewiąty rok.
W tym rok warunki dopisały wyjątkowo. Nie pamiętam kiedy przez tyle dni śnieg był tak przyjazny, wiatr o nas zapomniał za to słoneczko pokazywało się nad stokiem.
Dziecię przeszczęśliwe bo ferie jak zawsze miał o tydzień dłuższe, zawsze jeździmy w pierwszym tygodniu ferii dolnośląskich, które przypadają wtedy gdy dzieci z Wielkopolski wracają do szkolnej ławki.
Czechy to jedyny kraj gdzie:
- pół godziny przed zamknięciem odmówiono nam sprzedaży piwa bo "piana nie zdąży się uleżeć"
- wchodząc do knajpy (bo inna nazwa będzie tu niestosowna) można rozbić nos o monumentalne popiersie Lenina a zarośnięty kelner w podkoszulku, przepasany ścierką zamiast fartucha na prośbę o jadłospis pokazuje wypisaną kreda tablicę
- na parkiecie w trakcie dyskoteki kręci się dwójka pensjonariuszy przy melodiach z lat pięćdziesiątych
- w kawiarni na, licząc lekko, 200 osób czekamy aż dzieci zjedzą lody bo nie ma odpowiedniej ilości pucharków (a razem z nami było tam wtedy 15!!! osób)
- kelner odmówił podania piwa matce z dzieckiem bo "za mocne"
- szanujący się kelner, nawet w barku przy stoku nie poda grzanego piwa a tym bardziej piwa z sokiem.
Ale też jest to kraj gdzie:
- obsługa wyciągu podsunie orczyk pod tyłek każdemu, niezależnie od jego umiejętności
- ratrak wjedzie wyrównać stok nawet w ciągu dnia jeżeli spadnie śnieg
- hamburger jest tańszy niż ser w bułce
- za 35 koron (ok.5 złotych) można dostać dobre wino bez siarczanów
- serwują najlepsze zupy (czosnkową, kwaśnicę) i miodownik- ciasto za które można dać się pokroić :-)) i parówki w occie
- drogi zimą są tak świetnie utrzymane, że bez czytania drogowskazów wiadomo gdzie zaczyna się granica
- toalety przy stoku są suche, ciepłe i czyste tak jakby je świeżo sprzątnięto
- Polak dogada się bez problemu używając ojczystego języka.
Mogłabym tak jeszcze długo :-)) W nagrodę dla tych, którzy dotrwali nie zasypiając parę fotek:
W tym browarze dają wspaniałe piwo czereśniowe i golonki o wadze minimum 1 kg!!! Na zdjęciu starałam się uwidocznić fantastyczną, bajeczną kompozycję sopli więc nazwy nie widać ale dla zainteresowanych link: Browar

















Ten piękny wianuszek zrobiony został z chmielu.















A tam byliśmy: Herlikovice
To ja w moich charakterystycznych, widocznych z odległości kilku kilometrów różowych spodniach.


























Tu druga para takich samych spodni i ja z czegoś chyba niezadowolona :-(
















Tyle śniegu napadało przez noc. To dlatego ratraki wyjechały na stok w ciągu dnia. Napis na tabliczce tłumaczyłam beztrosko jako wysokość puchu, w rzeczywistości jest to "zatoczka dla pługu" ;-))






























Samochód moich marzeń














Najpiękniejsze sople na świecie