niedziela, 23 maja 2010

W moim magicznym domku













Świat stanął na głowie. Będę w końcu miała wymarzony jasny salon. Na razie wygląda jak na zdjęciach poniżej.
W zębach zgrzyta tynk, gips czy też inny piasek ponieważ po zerwaniu granatowo-złotych (! dla przypomnienia) tapet ekipa szpachluje, szlifuje i doprowadza ścianę do jedwabistej gładzi. Za chwilę pojawi się farba. Okazało się, że tapety dosłownie "trzymały" ściany w całości, wszystkie szpary, dziury były nimi zamaskowane i kilka dni zajęło łatanie tych niedoskonałości. Salon z piętrem łączą schody więc korytarz też wymagał interwencji. I całe szczęście, że zdecydowaliśmy się na wersję łączoną bo w pierwotnym planie korytarz miał być robiony później, co oznaczałoby pylicę na dopiero odnowionych powierzchniach.
Przy okazji remontu po raz kolejny okazało się, że nie potrafimy być asertywni bo ilość "przydasiów", które należało wynieść z salonu na czas remontu uniemożliwia swobodne poruszanie się po pozostałych pomieszczeniach. O warunkach do "tfurczej" pracy nie wspomnę, dlatego też nie miałam w ostatnim czasie co pokazać. Obiecuje sobie, że zanim postawię coś spowrotem zastanowię się cztery razy czy na pewno jest mi potrzebne. Choć to pewnie obiecanki- cacanki.
Ponieważ jednak Promenada zbliża się wielkimi krokami wczoraj zmobilizowałam się i w polowych warunkach podfilcowałam kilka kwiatów z myślą o broszkach. Są małe i eteryczne ;-)) o wiele bardziej przystające do tej pory roku niż te filcowane na sucho, ciekawe czy będą się cieszyły zainteresowaniem?

poniedziałek, 10 maja 2010

Zabawa w 10-tkę


"Z pewna doza nieśmiałości", zaproszona do zabawy przez Luisante, odliczyłam 10 zdjęcie w swoich zasobach. Byłam przekonana, że kryje się na nim któryś z moich "tforków" bo tych nie usuwam z dysku bezsensownie bojąc się, że znikną z mojego bloga, fotosika, googli. Oczywiście wystarczyłoby zgrać zdjęcia na płytkę, najlepiej w dwóch egzemplarzach, tak to zrobiłam z wczasowymi, wycieczkowymi, rajdowymi itd. (taką już fobie mam, że nie ryzykuję utraty bezcennych wspomnień ;-) Tylko kto miałby to zrobić? Mąż? Dziecię? Stracona sprawa, a propos wracając dziś do domu zawiesiłam oko na ruinie karmika. Nic nie byłoby w tym dziwnego gdyby nie, to, że Mąż zbił go trzy tygodnie temu!!! A co się przy tym nasapał, nagłowił, nakombinował!!! I za żadne skarby nie chciał stać na jednej nodze!!! (karmik nie Mąż). "Chciałaś mieć ścianki? A po co? Daszek? Do czego?". Gdyby nie mój upór to skończyłoby się na nodze (bez podłogi, ścianek, daszka). A tak miało się przynajmniej co rozsypywać ;-)) To a propos technicznych talentów Małżonka. I dlatego nie będzie mi zgrywał żadnych zdjęć. ZA SKARBY ŚWIATA!!!! Wracając do zdjęć na dysku, na szczęście jeszcze trochę takich wyjazdowych mi zostało. Miałam też obawę, że trafię na takie gdzie zamiast mojej nieciekawej facjaty prezentować się będą twarze obce i w paradę wejdą mi ochrony wizerunku itp. Kiedy doliczyłam do 10 odetchnęłam z głęboką ulgą, no bo co jak co ale stodoła procesu mi nie wytoczy ;-))
A stodoła stoi sobie w Psich Głowach, na podwórzu szkoły, w której w czasie ubiegłorocznych wakacji byłam na plenerze decou. Huśtawka działa, przypomniałam sobie jaka to fajna zabawa majtać beztrosko nogami.
Ja teraz chciałbym zaprosić do zabawy:
Olinkę z jej Prywatnego Świata Aleksandry
i Brises, która koloruje :-)
Może się skuszą:-)

niedziela, 9 maja 2010

Promenada tuż, tuż....


Uświadomiłam sobie, że kolejna zabawa na promenadzie już za parę dni, a mojej zapasy są bardzo skromne. Dlatego dzisiaj z werwą zabrałam się za tworzenie drobnych, tanich form, które na takiej imprezie mają szansę bytu. Machnęłam cztery talerze i komplet podkładek. Oczywiście do finału jeszcze lakier, lakier, lakier, lakier ale wszystko zmierza w dobrym kierunku :-)
Wczoraj za to w ramach planowanych "zajazdów" trafiłam na poznańską giełdę minerałów. Portfel oczywiście ucierpiał a był już mocna nadszarpnięty na starociach gdzie stałam się właścicielką ślicznego, klockowego obrusu. No i dzień wczorajszy zakończyłam skręcając ceramiczne naszyjniki...
I jeszcze obiecywane logo.

niedziela, 2 maja 2010

Sercowe sprawy



Zamówiłam w jednym z internetowych sklepów, nie pamiętam którym. W każdym razie dotarły za grosze trzy drewniane, surowe serducha. Jedno wykorzystałam do wiosennych dekoracji, pozostałe leżały i wzdychały. Ulitowałam się w końcu nad nimi i wyszło mi takie, chyba całkiem udane COŚ. Zbliża się Dzień Matki więc poproszę Piotra żeby wydobył je, razem z wcześniej prezentowanymi z pleksi, na pierwszy plan w biurze. Czy pisałam, że w swoim biurze urządził mi kącik wystawowy? A ja ostatnio zrobiłam sobie szyld, który chciałabym aby ten kącik wyeksponował. Muszę obfocić :-) Motywem przewodnim jest oczywiście moje logo stworzone przez dziecię z moich podkładek, prezentowanych na moim ulubionym szalu (ważne w tym oczywiście to odmieniane słowo "moje" :-))) Zdjęcie robione z lotu ptaka ;-)) Do tej pory się uśmiecham kiedy przypomnę sobie jak się gimnastykował na krześle żeby ujęcie wyszło ok...