sobota, 19 lutego 2011

Się skończyło...



Na kolejny rok. Za parę godzin będziemy w domu. Wczoraj warunki znów były inne. W nocy dopadał śnieg, temperatura się podniosła i w konsekwencji śnieg był mokry i szybko się zmuldził. Spoglądając o świcie przez okno szybko rozkleiłam szparki oczu i podjęłam decyzję, że idę. Już, od rana chociaż wszyscy pogrążeni byli jeszcze w błogostanie. Decyzja impulsywna ale słuszna, nie lubię muld. Dzięki niej pojeździłam sobie góra-dół zarówno na czarnej jak i czerwonej w ilości, która stanowiła zaskoczenie dla pozostałych. Nie był to oczywiście żaden rekord ale wczoraj dałam z siebie najwięcej;) Dzięki wskazówkom i drobnym korektom Asi i Maćka z dnia poprzedniego jeździło mi się naprawdę dobrze. Padak na czerwonej został moim przyjacielem i mam nadzieję nadal się z nim przyjaźnić w kolejnych latach.
Dostałam też akcept na jazdę z kijami, teraz już mogę sobie wybrać co wolę. Na razie wolę bez. A z kijami to jest tak, że zaczynaliśmy jak każdy jeździć "z" (mam na myśli siebie i Kubę). Później za naszą edukację wziął się Maciej z Asią i kije poszły won, z założeniem, że najpierw należy dobrze nauczyć się jeździć. Kuba otrzymał akcept na zakończenie poprzedniego sezonu więc w tym roku pykał już z własnymi kijkami. Ja otrzymałam akcept w czwartek. Nie ukrywam, że jestem z siebie dumna. Jeździmy dziesiąty rok ale dopiero w tym jeździłam pewnie i świadomie czując krawędzie, regulując skręty, kontrolując prędkość. Nad tym ostatnim elementem muszę jeszcze popracować, przestawić sobie zapadkę w głowie i spróbować szybciej. Na razie jednak odzywa się rozsądek....No, muszę zacząć się pakować :(
W Manufakturze wstawiłam ostatnie czeskie Trzpiotki. Królik został wczoraj odkurzony i został mi jeden, ostatni rządek. Dziecię odmówiło jednak fotki ze względu na "brak warunków". Trudno, ustrzeli go w domu ...

Brak komentarzy: