czwartek, 20 października 2016

Kuchenne podróże

Właściwie nie podróże a spacer ale przemyślenia dotyczą właśnie kuchni. Często odwołujemy się do smaków dzieciństwa i mam mam refleksję, że w moim przypadku pamiętam tylko chrusty Babci. Kuchnia mojej mamy jest Okropna! Kleista, zawiesista, szaro-bura i tłusta. I z każdym rokiem a właściwie miesiącem się pogarsza. Mikrofali używa częściej niż dzieje się to w amerykańskich domach. Nałożona na talerz porcja domownika czeka na jego powrót odstraszając już samym widokiem. To nie Magda Gessler niestety. Dlatego rzadko jadam w domu najczęściej zgarniając z przygotowanego talerza kotleta i przegryzając na zimno.  Czasem za gdy poczuciem straconego czasu pichcę i nie zawsze jest to zupka z torebki z glutaminianem sodu.
Część spacerowej  analizy sprowadziła się też do moich preferencji kuchennych. Zdecydowanie hiszpańska kuchnia jest najbliższa mojemu podniebieniu. Lubię węgierską, włoską, japońską. A z polskiej? Buraczki, kiszone ogórki i żurek, a jeszcze bardziej barszcz biały. No może i rosół ale mocny, treściwy. I tak polskie smaki sprowadziłam praktycznie do zup.
A cała ta psychoanaliza kuchenna była potrzebna do zarejestrowania faktu przyrządzenia przeze mnie własnej interpretacji jednego z moich ulubionych węgierskich dań: makaronu z serem i skwarkami. Przepis właściwy należy sobie poszukać w sieci ja zawsze gotuję na oko. I tak:
1. pokruszyłam biały ser półtłusty
2. pokroiłam w kostkę i przesmażyłam boczek podwędzany
3. ugotowałam makaron
4. odcedzony makaron wrzuciłam na patelnię z przesmażonym boczkiem
5. wyłożyłam na talerz dodając na wierzch ser
6. i to wsio
Miodzio chociaż węgierski prototyp z Frici Papa bez porównania smaczniejszy. Polecam gdyby ktoś poszukiwał oryginalnych węgierskich smaków w Budapeszcie.


Brak komentarzy: