Świat stanął na głowie. Będę w końcu miała wymarzony jasny salon. Na razie wygląda jak na zdjęciach poniżej.
W zębach zgrzyta tynk, gips czy też inny piasek ponieważ po zerwaniu granatowo-złotych (! dla przypomnienia) tapet ekipa szpachluje, szlifuje i doprowadza ścianę do jedwabistej gładzi. Za chwilę pojawi się farba. Okazało się, że tapety dosłownie "trzymały" ściany w całości, wszystkie szpary, dziury były nimi zamaskowane i kilka dni zajęło łatanie tych niedoskonałości. Salon z piętrem łączą schody więc korytarz też wymagał interwencji. I całe szczęście, że zdecydowaliśmy się na wersję łączoną bo w pierwotnym planie korytarz miał być robiony później, co oznaczałoby pylicę na dopiero odnowionych powierzchniach.
Przy okazji remontu po raz kolejny okazało się, że nie potrafimy być asertywni bo ilość "przydasiów", które należało wynieść z salonu na czas remontu uniemożliwia swobodne poruszanie się po pozostałych pomieszczeniach. O warunkach do "tfurczej" pracy nie wspomnę, dlatego też nie miałam w ostatnim czasie co pokazać. Obiecuje sobie, że zanim postawię coś spowrotem zastanowię się cztery razy czy na pewno jest mi potrzebne. Choć to pewnie obiecanki- cacanki.
Ponieważ jednak Promenada zbliża się wielkimi krokami wczoraj zmobilizowałam się i w polowych warunkach podfilcowałam kilka kwiatów z myślą o broszkach. Są małe i eteryczne ;-)) o wiele bardziej przystające do tej pory roku niż te filcowane na sucho, ciekawe czy będą się cieszyły zainteresowaniem?